Bikepacking po bezdrożach Bieszczad: Od klęski sprzętowej do mistrzowskiej pętli

Przygoda od katastrofy: pierwsza wyprawa w Bieszczady

Wyobraźcie sobie młodego entuzjastę rowerowego outdooru, który ze składaną mapą, lekkim bagażem i wielkimi marzeniami rusza na swoją pierwszą wyprawę po bezdrożach Bieszczad. Było to kilka lat temu, kiedy jeszcze nie do końca wiedziałem, co mnie czeka. Pierwszy dzień? Idealny – słońce, śpiew ptaków i krajobrazy, które zapadają w pamięć na zawsze. Jednak z każdym kolejnym kilometrem zaczęły się pojawiać pierwsze oznaki, że nie wszystko pójdzie tak gładko jak w przewodnikach. Nad ranem, podczas noclegu w stodole, usłyszałem głośne chrobotanie – okazało się, że hamulce odmówiły posłuszeństwa na jednym z najbardziej stromych zjazdów. To była lekcja, której długo nie zapomnę – awaria, zimno, a do tego brak zasięgu, by zadzwonić po pomoc.

Ta katastrofa okazała się punktem zwrotnym. Od tamtej pory nauczyłem się, że bikepacking to nie tylko przyjemność, ale i sztuka przewidywania, cierpliwości i radzenia sobie w trudnych chwilach. Od tamtej wyprawy minęło sporo lat i choć na początku było dużo błędów, dziś można powiedzieć, że opanowałem podstawy, które pozwalają czerpać pełnię radości z jazdy po dzikich zakątkach Bieszczad. Jednak, żeby do tego dojść, trzeba było przejść długą drogę pełną prób i błędów.

Dobór sprzętu: od ciężkiej ortli do lekkich gravelowych sakw

Wszystko zaczęło się od tego, że miałem zbyt ciężki, niepraktyczny rower i jeszcze cięższe sakwy. Pierwsza wersja? Author Horizon z 2015 roku, z setkami kilogramów na bagażniku, które w terenie przypominały raczej mobilny dom niż wyprawowy sprzęt. Opony? Nieprzystosowane do błota i kamieni, co kończyło się często przebitymi dętkami. Z czasem zrozumiałem, że sprzęt musi być lekki, ale i wytrzymały, a sakwy – funkcjonalne i dobrze dopasowane do roweru. Największą zmianą okazały się sakwy typu drybag, które można było kompresować, nie tracąc miejsca, i które nie łapały błota jak te z początku, które miałem jeszcze od Ortliaba.

Obecnie? Postawiłem na gravelowy rower, który waży mniej i jest bardziej zwrotny w trudnym terenie. Opony? Teravail 40 mm, które świetnie trzymają się błota i kamieni, a ich bieżnik pozwala na pewną jazdę nawet w najgorszych warunkach. Sakwy? Lżejsze, wytrzymałe i bardziej aerodynamiczne, z nowoczesnych tkanin, które od czasu do czasu ratują mnie w ulewie. Warto inwestować w sprzęt, który nie tylko ma dobrze wyglądać, ale przede wszystkim pomaga w pokonywaniu przeszkód, a nie je przyczynia.

Nawigacja i bezpieczeństwo: jak nie zgubić się w dzikich Bieszczadach

Na początku, gdy nie miałem jeszcze dobrego systemu nawigacji, często gubiłem się na nieoznakowanych szlakach, a telefon z mapami nagle tracił zasięg. Dziś? Mam tablet z offline’ową mapą, specjalistyczną aplikację i powerbank, który pozwala mi działać nawet kilka dni bez ładowania. Jednak najważniejsze jest, by nie polegać tylko na technologii – w Bieszczadach nauczyłem się korzystać z kompasu, a także rozpoznawać charakterystyczne punkty krajobrazowe, takie jak zalesione szczyty czy charakterystyczne kapliczki.

W razie awarii sprzętu, warto mieć multitool, zapasową dętkę i zestaw naprawczy. Kiedyś, podczas burzy, przebita dętka uratowała mi dzień, bo miałem pod ręką wszystko, co potrzebne. Nie można też zapominać o zasadach Leave No Trace – zostawiać po sobie jak najmniejszy ślad, a w razie zagrożenia – sygnalizować swoją pozycję, np. z pomocą fali świetlnej lub sygnałów dźwiękowych. Bezpieczeństwo to podstawa, bo Bieszczady to dziki zachód Polski – piękny, ale nieprzewidywalny.

Przetrwanie i radzenie sobie z awariami w terenie

W terenie, gdzie nie ma sklepu z częściami, każda awaria to wyzwanie. Pamiętam, jak podczas jednej z wypraw pękła mi linka od przerzutki. Zamiast panikować, użyłem… zapałek i cienkiego drutu, które miałem w multitoolu. Udało się zrobić prowizoryczną naprawę i jechałem dalej, choć nie w pełni sprawny. Najważniejsze? Umieć improwizować i mieć przy sobie podstawowe narzędzia. Warto też nauczyć się podstaw pierwszej pomocy – od ukąszeń po drobne skaleczenia – bo w odległych Bieszczadach nie liczy się tylko rower, ale i Twoja zdolność do przetrwania.

Oczywiście, niektóre awarie można przewidzieć. Na przykład, regularne sprawdzanie ciśnienia w oponach czy smarowanie łańcucha. A jeśli coś się stanie? Nie ma co się załamywać. Każda naprawa to okazja do nauki i zbudowania pewności siebie. Z czasem, w tych trudnych momentach, człowiek zaczyna dostrzegać piękno w pokonywaniu własnych słabości.

Rola ludzi i branży bikepackingowej w mojej ewolucji

Patrząc z perspektywy czasu, to właśnie społeczność i rozwój branży sprawiły, że moje wyprawy stały się łatwiejsze i bardziej inspirujące. Kiedyś? Wyprawy organizowałem na własną rękę, korzystając z dostępnych map i porad. Teraz? W Bieszczadach powstały specjalne szlaki bikepackingowe, a na forach można wymieniać się doświadczeniami i wskazówkami. Rozwój sprzętu – od lekkich sakw po nowoczesne rowery gravelowe – to efekt rosnącej świadomości i pasji.

Zmiany w branży są widoczne gołym okiem – coraz więcej firm inwestuje w produkty dedykowane bikepackingowi, co sprawia, że można się czuć jak w sklepie z bajkami. Jednak, choć sprzęt się zmienia, to wciąż najważniejsze jest, by słuchać siebie, szanować przyrodę i czerpać radość z każdego kilometra. To właśnie te elementy sprawiają, że bikepacking to coś więcej niż tylko sport – to filozofia życia, którą można odkrywać na każdym kroku.

rower jako wierny towarzysz i metafora wolności

Bikepacking po Bieszczadach to jak medytacja w ruchu, gdzie każda rysa i każdy kamień uczą pokory i cierpliwości. To podróż, podczas której poznajesz swoje granice i uczysz się, jak je przekraczać. Rower staje się nie tylko środkiem transportu, ale i wiernym przyjacielem, który od lat pomaga mi odkrywać dziką, nieokiełznaną naturę Polski. Sakwy to mobilny dom, a szlak – nić Ariadny, prowadząca do wolności i samorealizacji.

Wspomnienia noclegów w stodołach, spotkań z niedźwiedziem czy gubienia szlaków są nieodłączną częścią tej przygody. Po latach, choć czasem pojawia się frustracja, to przede wszystkim czuję ogromną wdzięczność za możliwość obcowania z tak pięknym kawałkiem Polski. Bo w końcu, czy nie o to chodzi w bikepacking’u? O poznanie siebie, natury i czerpanie radości z każdego, nawet najtrudniejszego, momentu. A Ty, co byś zrobił na moim miejscu? Wsiadł na rower i ruszył w nieznane? Warto spróbować. Bo największa przygoda czeka tuż za rogiem, na bezdrożach Bieszczad.

Karolina Jaworska

O Autorze

Cześć! Jestem Karolina Jaworska, pasjonatka sportu i zdrowego stylu życia, która od lat dzieli się swoją wiedzą i doświadczeniem przez bloga lesibille-casavacanze.eu. Moją misją jest inspirowanie innych do aktywności fizycznej - od pierwszych kroków w siłowni, przez przygody na rowerowych szlakach, po odkrywanie nowych dyscyplin sportowych i technik treningowych. Wierzę, że sport to nie tylko sposób na poprawę kondycji, ale przede wszystkim klucz do lepszego samopoczucia i jakości życia, dlatego staram się tworzyć treści, które są praktyczne, motywujące i dostępne dla każdego - niezależnie od poziomu zaawansowania.